Wyjeżdżam z Litwy. Staję na granicy. Strażnicy sprawdzają dokumenty.
- A ona? - pyta łamiącym angielskim starszy oficer. - Co z nią? - wskazuje na nieprzytomną Elizabeth.
- Źle znosi ciążę. Mamy umówioną wizytę i dlatego się spieszymy.
Patrzy na mnie krzywo. Nie wiem czy w to wierzy. Rzuca mi niedbale dokumenty.
- Zjeżdżaj Angliku - prycha. - Pierdoleni herbaciarze - idzie w stronę kolegi.
Ignoruje to i natychmiast odjeżdżam.
Widzę jakiś zajazd i od razu robię postój. Musimy cos zjeść. Budzę dziewczynę, która znów ma gorączkę. Nawet nie ma siły otworzyć oczu.
- Musisz...musisz... - mówi cicho.
- Tabletki - daje jej je i karze popić.
Nie pomagają nawet po upływie pół godziny. Jest po prostu jak lalka.
- Mała no.. - sadzam ją sobie na kolanach i kołysze.
- Myślę, że nie poznam twoich kolegów...- szepcze.
- Co? Elizabeth wpierdolę ci zaraz.
- Nie mam siły Harry, naprawdę nie mam siły...
- Słońce nie żartuj sobie.
- Nie mam siły - powtarza kładąc głowę na moim ramieniu.
- Jasne że masz. Pojedziemy do szpitala.
- Nie możesz ryzykować. Jedź. Zostaw mnie tu -mówi powoli. - Jak będziesz mógł, a ja dam radę to wrócisz...Kochanie Proszę jedź - wkłada w to wszystkie siły i uczucia.
- Nie. Jedziemy do szpitala.
- Nie zgadzam się.
- Nie masz nic do gadania.
- Harry, nie. Proszę - po policzkach spływają jej łzy. - Proszę..
- Oni ci pomogą.
- Sprawdzą wszystko. Nie mamy ubezpieczeń. Czegokolwiek. Nawet nie wiem gdzie jesteśmy...
- Nie pójdziesz do więzienia. Powiemy prawdę. Porwałem cie.
- Nie - zaprzecza od razu. Dalej płacze, nie wydając z siebie ani jednego dźwięku. Później po prostu zamyka oczy i mdleje? Odpływa? Wykluczam to najgorsze.
Szybko jadę do szpitala. Już po chwili wbiegam z nią na oddział.
Jest straszne zawieruszenie. Dużo pacjentów i nikt nie umie się ogarnąć.
Zaczepiam jakąś lekarek i proszę o pomoc. Zgadza się widząc nieprzytomną Elizabeth. Chodzę po korytarzu, gdy wykonują jej badania. Mój telefon znów dzwoni.
- Halo?
- Pospieszcie się. Ten towar jest potrzebny - słyszę Zayna. On jest od...zabijania. totalnie. Chłopak bez uczuć, gdy jego miłość rzuciła go. Po prostu.
- Jasne- nie muszą wiedzieć wszystkiego.
- W ile będziecie?
- Nie wiem. Jak dojedziemy - mówię i się Rozłączam.
Doktorka wychodzi po chwili z wynikami badań. - Żona jest osłabiona i odwodniona. Jutro będzie juz wszystko dobrze. Podamy leki na zbicie gorączki oraz kroplówki. Nie skarżyła się na ból brzucha? Bo jedziemy na stół.
- Operacja? Po co?
- Wyrostek. Nic poważnego.
- Jasne- siadam na krzesło i intensywnie myślę.
Mam nadzieję, że jutro ruszymy. Nie mamy czasu. Najważniejsze jest to, aby wyszła z tej choroby. Dlaczego tak mi zależy. Nie może jechać zaraz po operacji. Przecież to niebezpieczne. Odnajduje numer do jej rodziców.
Patrzę na telefon zastanawiając się czy mam zadzwonić. Namierzą nas i koniec. Ale nie może jechać, a ja tak. Jak zostanę to tylko ściągnę na nią kłopoty. Myśl Harry. Chciała, abyś ją zostawił.
Wysyłam jej rodzicom bilety na samolot z wiadomością że ich córka tu jest i ma operacje. Zostawiam kasę w jej torebce i odjeżdżam.
Tak. Tak będzie lepiej. Na pewno. Nie powinna się w tym wszystkim znaleźć.
Trzymam mocno kierownicę i wymijam kolejne auta.
Zatrzymuję się wieczorem pod motelem. Niedługo przejadę przez kanał. Wchodzę do małego pokoju i rzucam rzeczy na łóżko.
Trzeba się przespać. Zasypiam jednak dopiero po 2 w nocy.
Rano wchodzę pod prysznic. Szybka kąpiel i ogarniam siebie. Kto mi teraz będzie gadał? Nie ma kto mi towarzyszyć. Nie myśl o tym. Pospiesznie pakuję się i sprawdzam dokumenty. W portfelu znajduję złożoną kartkę.
Marszczę brwi i rozkładam ją czytając.
"Miałam nadzieję, że w końcu przestanę być twoim problemem. Cieszę się, że mogłam przeżyć taką przygodę życia. I jesteś najlepszym porywaczem pod słońcem, draniu. Będę tęsknić, bo jesteś moim kochanym udawanym mężem i tak naprawdę wcale nie chcę, żebyś mnie zostawial. Podaję ci adres mojego domu. Napisz, gdy dojedziesz. Proszę. Twoja Elizabeth"
Uśmiecham się pod nosem i przyspieszam. Ona wydobrzeje a ja będę wolny.
Będzie dobrze. Louis będzie zadowolony. Wszystko się ułoży.. Z portfela wystaje nasze zdjęcie. Wywołaliśmy je. Ona jest cudowna.
~*~
- Czego w słowach "masz ją tu przywieźć" nie zrozumiałeś?! - warczy stojąc naprzeciwko mnie.
- Masz towar. - mówię znudzony.
- Chcę dziewczynę. A jak chcę to mam. Niall, podaj mi jej adres. - odwraca się do blondyna.
- Zostaw ją.
- Wyjdź stad.
Prawie dwa tygodnie nie widziałem Elizabeth. Jadę do niej od razu gdy tylko jest to możliwe. Gdy jej mama mi otwiera słyszę śmiechy z salonu. Staje w drzwiach i zauważam Louisa śmiejącego się z moją Elizabeth.
Wiedziałem, że pojedzie do niej. Nie opuściłby sobie. Nigdy nie odpuszcza. Tak samo było z Nią. A teraz z Ellie.
- Elizabeth, masz gościa.
Uśmiecham się nieznacznie gdy brunetka przenosi na mnie wzrok.
- To Harry mamo - mówi i podchodzi do mnie. - Pytałaś skąd obrączka. Już wiesz.
- Jak się czujesz? -staram się zignorować Louisa.
- Dobrze, dziękuję - odpowiada ciszej i uśmiecha się. - Chodź. Przepraszamy na moment - prowadzi mnie na górę.
- Wolałbym tam nie zostawiać Louisa samego.. - idę za nią niepewnie.
- Powiedział, że zabierze mnie do Anglii. Muszę tam pojechać. Ty tam będziesz - mówi nagle zatrzymując się na schodach.
- To znaczy... co?
- Chyba, że ty tego nie chcesz - dodaje juz mniej pewnie.
- Przyjechałem do ciebie.
- I to jest takie kochane - uśmiecha się. - Powiedz mi jaki jest haczyk, że on tak chętnie mnie zabrać chce - oplata rękoma moją szyję.
- Zanim dotarlibyście na miejsce przekabacił by cię. - patrze na nią uważnie.
- Niet - kręci głową. - Nie dla niego tyle ja ryzykowałam. Widzisz, wzięli mnie na przesłuchanie i wiesz ja kogo spotkałam? Straż graniczną. Ciekawe mieli winy. Powiedz, że Tęskniłes. Proszę powiedz - wspina się na palce, aby dosięgnąć moich ust.
- Cholernie tęskniłem - podnoszę ją i oplatam jej nogi wokół mojego pasa.
Uśmiecha się jeszcze szerzej, po czym mnie długo całuje. Bardzo długo.
- Wypieprze go stąd.. - mówię cicho.
- Ale on ci może cos zrobić...
- Za bardzo jestem mu potrzebny.
Głaszcze mój policzek i jeszcze przez chwilę całuje.
- Wydaje się miły. Czemu on kłamie?
- Bo postawił sobie za cel zabranie mi ciebie..
- Faceci - wywraca oczami.
- Nie zrobisz mi tego prawda?
- Ty mnie możesz lubiłą nazywać. Ja lubjo tiebja. Jeśli rozumiesz to będziesz wiedział - mówi do mojego ucha.
- To tak czy nie.
- Domyśl się draniu.
- Jedź ze mną do Anglii.
- Jedzie ze mną - Louis staje na schodach, gdy mala chce się odezwać.
Odstawiam ją i odwracam się do niego.
- Daj jej spokój.
- Hm...odpowiedź brzmi nie - przekrzywia głowę, wbijając wzrok w brunetkę. Uśmiecha się do niej lubieżnie. - Już wiem, czemu ją pieprzyłeś.
- Jeśli ją tkniesz rzucę te twoje interesy w cholerę.
- Jesteś ode mnie zależny. Inaczej będziesz skończony. Elizabeth na pewno chciałaby się przekonać jaki jest prawdziwy mężczyzna.
- Zostaw ją. - powtarzam przez zęby.
Ręka brunetki przesuwa się po moich plecach w geście uspokojenia.
- Szto jest Louis? - wychodzi przede mnie. - Ja kobieta i u mnie jest ostateczne zdanie. Ty mi nie możesz nakazać z kim ja będę. Kak ty Harryemu cos zrobisz, ja zrobię tobje. Jasno? - mówi poważnie. (tł. Co jest Louis? Jestem kobietą i to ja mam ostateczne zdanie. Nie możesz mi kazać z kim ja będe. Jak ty zrobić coś Harry'emu, ja zrobię tobie. Jasne?)
- Po prostu odpuść. Tym razem odpuść. - mówię.
- Valerie tez była seksowna. Ale taka Rosjanka przy boku to co innego - przygryza wargę
Nie wytrzymuje i uderzam go. Ten łapie równowagę i mi oddaje.Zaczynamy się bić na całego. Nie popuszczę mu.
Krew płynie z mojego nosa. Tłukę go mocno jak on mnie, gdy między nas w biega trzech chłopaków. Wyrywam się im i ponownie dopadam Tomlinsona. Nie pozwolę mu mi jej odebrać.
- Hej spokój. Panowie no - mówi chyba najstarszy. Oboje się im wyrywamy. Elizabeth dotyka mojej twarzy. Glaszcze oba policzki.
- Harry, nie. Nie warto. Proszę.
- Spierdalaj stąd - burczę do bruneta.
- A ona ze...- Louis odchyla głowę dostając siarczysty cios od dziewczyny. Ta ugina kolano i kopie go w ał..
Zasysam powietrze sam mu współczując.
- Ow...- mówią jej bracia równo.
- Ty go przeproś! Albo ja znów ci coś zrobię! - bojowa dziewczyna. - Pogódźcie się!
- No dawaj - śmieję się.
- Harry! - piszczy brunetka.
- Wygrałeś...
Wyrywam się chłopakom i zmuszam Elizabeth do pocałunku widząc jak krzywi się przez moją krwawiącą wargę.
- Kocham cię - szepcze cicho.
- Ja ciebie też.
- Kiedy to zrozumiałeś? - pyta z ciekawości.
- Nieistotne.
- Żenada Harry, Żenada. Ty wszystkie kochasz - Tomlinson znów się odzywa.
- To będzie mój świadek - mówię i jeszcze raz ją całuje.
Uśmiecha się ładnie i ciągnie do łazienki. Opieram się o wannę, gdy ona opatruje moją wargę i ociera krew z nosa.
- Jak twoja blizna? - pytam.
- Pozwól, że będziesz podziwiał później - przyciska wacik do moich ust.
- Ajć.. - sycze.
- Przepraszam - mówi od razu i chucha na szczypiące miejsce.
Korzystam z okazji i łącze nasze usta. Uśmiecha się, oddając pocałunek. Kiedy ona stała się dla mnie tak ważna? Dwa tygodnie minęły, a ja czułem okropną pustkę.
- Nie ma to jak pierwsze, dobre wrażenie nie?
Zaczyna się śmiać i wrzuca waciki do śmietnika.
- Sasza, Peter i Nicolas już cię polubili. Lubią facetów z mocnym charakterem. Ale niestety moja mama uwielbia Lou.
- On ma to coś co uwielbiają kobiety..
- Ja uwielbiam to co masz ty - kładzie dłonie na moje ramiona.
- Oby.
- Misiu, na pewno tak jest. Ja Postaram ci się to jakoś udowodnić.
- Bo na prawdę chciałbym Ci mówić kocham już zawsze - patrze w jej oczy.
- A ja tobie. Jesteś...och Harry. Zmieniłeś się troszkę. I ja cię bardzo za to cenię. - spogląda na mnie z ogromnym szacunkiem i podziwem. Na mnie? Na złodzieja? - Ponieważ my "małżeństwo" to zabierzesz mnie w podróż. Tylko z autem. Bez pieniędzy.
- Co? - śmieje się nie do końca rozumiejąc.
- No wiesz - oplata moją szyję i buja się na stopach, robiąc dzióbek. - Taka powtórka z rozrywki.
- Skarbie.. to była konieczność.
- Teraz będzie przyjemność. Hej no, jestem dziewczyną złodzieja. Podoba mi się to.
- Oo.. nie. Nie będziesz macana.
- Byłam wtedy to i teraz mogę. Poza tym są różne sposoby. To nie muszą być tylko kasyna - mruga oczami.
- Elizabeth..
Uśmiecha się niewinnie, robiąc słodkie spojrzenie.
- Pakuj się.
Bierze moją twarz w dłonie i całuje. Wybiega z łazienki, a ja się podnoszę. W drzwiach zderzam się z wysokim brunetem.
- Więc to teraz? - pytam.
- Jestem Peter - podaje mi rękę. - Sasza jest starszy, ale z nim nie chciałbyś rozmawiać.
- Harry.
- Chodź - klepie mnie po plecach i prowadzi do salonu.
Wskazuje na fotel i sam siada na kanapie. - Widzisz, cała nasza piątka bardzo troszczy się o Elizabeth. Ktoś ją skrzywdzi - my krzywdzimy jego.
- To oczywiste. - Kiwam głową.
- A my Rosjanie, nie darujemy. Więc jeśli jej włos z głowy spadnie to stary...
- Też mam siostrę - tłumacze.
- No widzisz.
- Wszystko jest dla mn.. - wraca Elizabeth.
- Na górę. Nie strasz go, bo pieszo będzie wracał do Londynu jak mu jeszcze coś nagadasz. Idź sobie.
- No mów papa mała - odzywam się
Odwraca się do mnie.
- Myślę, że jesteś bardzo zmęczony po tylu godzinach lotu tutaj - mówi, bawiąc się suwakiem swetra pod którym nagle nic nie ma.
- Zamykaj to i jedziemy - mówię na wydechu i ją wymijam.
- Skarbie, jedna noc.
- Czekam w aucie - wychodzę.
Za chwilę za mną wychodzi jej mama. Niesie jakiś koszyk.
Podchodzę do kobiety i uśmiecham się grzecznie.
- Macie na drogę - podaje mi. - Dlaczego nie zaprosiliście nas na ślub? W Rosji to porządne uroczystości, więc macie je wyprawic. Tak to rozkaz.
- Jasne proszę pani - drapie się po karku. - Dziękuję.
- Nie masz za co. Czy twój uroczy kolega może jeszcze zostać? - uśmiecha się.
- Odwioze go na lotnisko. Rodzina czeka. Żona, dzieciaki. - naginam trochę prawdę.
- Szkoda, jest taki przystojny. Rozumiesz. Dawno nie miałam mężczyzny.
- Ja... O jezu.. - patrze zrezygnowany w niebo. Mama Elizabeth to bardzo ładna kobieta.
Zresztą po kimś moja dziewczyna odziedziczyła urodę. Ale Louis? Poważnie?
- Lubi kolorową koronkę. - mówię ucinajac temat gdy staje przy mnie moje kochanie.
- O czym rozmawiacie? - oplata rękoma moje ramię i całuje mnie w policzek.
- Nic. - mówię szybko.
Kobieta uśmiecha się do nas i przytula po kolei.
- Proszę uważaj na nią. Dużo przeszła.
Kiwam głową. Otwieram małej drzwi, sam zajmuje swoje miejsce i odjeżdżamy.
Ruszam, a jej mama nam macha. Zimno....
- No i masz. Jedziemy.
- To co innego. Bo teraz jedziemy do twojego domu. O, wiem ze tęskniłeś. Dawno nikt do ciebie nie mówił. - zapina pas. - Posłuchaj, może ja powinnam zmienić fryzurę. Albo cos sobie dopełnić. A może coś ci się nie podoba?
- Nazwisko.
- Co? - marszczy nos.
- Twoje nazwisko...i może trochę cycki.
- Za duże no nie? Ale nazwiska nie zmienię, bo jak?
- Żartuje. - śmieje się. - Są idealne.
- Zabiję cię kiedyś - wzdycha.
- Kocham Cię. - nachylam się i ją całuje.
Z namiętnością oddaje pocałunek. Jest cudownie.
- No widzisz.
- Wszystko jest dla mn.. - wraca Elizabeth.
- Na górę. Nie strasz go, bo pieszo będzie wracał do Londynu jak mu jeszcze coś nagadasz. Idź sobie.
- No mów papa mała - odzywam się
Odwraca się do mnie.
- Myślę, że jesteś bardzo zmęczony po tylu godzinach lotu tutaj - mówi, bawiąc się suwakiem swetra pod którym nagle nic nie ma.
- Zamykaj to i jedziemy - mówię na wydechu i ją wymijam.
- Skarbie, jedna noc.
- Czekam w aucie - wychodzę.
Za chwilę za mną wychodzi jej mama. Niesie jakiś koszyk.
Podchodzę do kobiety i uśmiecham się grzecznie.
- Macie na drogę - podaje mi. - Dlaczego nie zaprosiliście nas na ślub? W Rosji to porządne uroczystości, więc macie je wyprawic. Tak to rozkaz.
- Jasne proszę pani - drapie się po karku. - Dziękuję.
- Nie masz za co. Czy twój uroczy kolega może jeszcze zostać? - uśmiecha się.
- Odwioze go na lotnisko. Rodzina czeka. Żona, dzieciaki. - naginam trochę prawdę.
- Szkoda, jest taki przystojny. Rozumiesz. Dawno nie miałam mężczyzny.
- Ja... O jezu.. - patrze zrezygnowany w niebo. Mama Elizabeth to bardzo ładna kobieta.
Zresztą po kimś moja dziewczyna odziedziczyła urodę. Ale Louis? Poważnie?
- Lubi kolorową koronkę. - mówię ucinajac temat gdy staje przy mnie moje kochanie.
- O czym rozmawiacie? - oplata rękoma moje ramię i całuje mnie w policzek.
- Nic. - mówię szybko.
Kobieta uśmiecha się do nas i przytula po kolei.
- Proszę uważaj na nią. Dużo przeszła.
Kiwam głową. Otwieram małej drzwi, sam zajmuje swoje miejsce i odjeżdżamy.
Ruszam, a jej mama nam macha. Zimno....
- No i masz. Jedziemy.
- To co innego. Bo teraz jedziemy do twojego domu. O, wiem ze tęskniłeś. Dawno nikt do ciebie nie mówił. - zapina pas. - Posłuchaj, może ja powinnam zmienić fryzurę. Albo cos sobie dopełnić. A może coś ci się nie podoba?
- Nazwisko.
- Co? - marszczy nos.
- Twoje nazwisko...i może trochę cycki.
- Za duże no nie? Ale nazwiska nie zmienię, bo jak?
- Żartuje. - śmieje się. - Są idealne.
- Zabiję cię kiedyś - wzdycha.
- Kocham Cię. - nachylam się i ją całuje.
Z namiętnością oddaje pocałunek. Jest cudownie.