Przebudzam się, gdy dziewczyna obok zaczyna drżeć. Śpi i chociaż jest ciepło, trzęsie się, a dreszcze przechodzą przez jej ciało.
- Elizabeth? - trochę się niepokoje. - Ej mała..
Przytula się mocniej szukając ciepła. Ona jest po prostu rozpalona.
- Skarbie.. - otulam ją i delikatnie budzę.
Otwiera oczy i zagryza siną wargę.
- Co jest? - pytam cicho żeby jej nie wystraszyć.
- Nie wiem, zimno Harry...
- Masz pewnie gorączkę. - wstaje. Ubieram jej majtki, daje jej bluzkę i na to zakładam jeszcze swoją. Znajduje dresy które również karze jej założyć. Potem jeszcze trzy pary skarpetek. - Musisz się wypocić.
Kiwa głową przytulając się do poduszki. Cholery. Nie mam tu żadnych leków.
Będzie trzeba coś załatwić. Robię jej herbaty i pilnuje by całą wypiła.
- Nie zostawiaj mnie, nie możesz...- nagle zaczyna mówić. - Ja cię potrzebuję. Harry, nie zostawiaj mnie.
- jestem. - przytulam ją i uspokajam.
Rozplakuje się i zaczyna kasłać. No cholera...
Robię wszystko żeby zasnęła. Nie ma wyjścia muszę ją zabrać do lekarza. Od razu ruszam. Z brunetką na rękach wchodzę do prywatnego gabinetu, to było najlepsze wyjście. Bez słowa do doktora kładę ją. Wyciągam pistolet.
- Niech jej pan pomoże. Zapłacę.
Mężczyzna zdziwiony, ale i trochę wystraszony patrzy na mnie.
- Postaram się...
Staję pod ścianą nie chcąc mu przeszkadzać.
- Jakie były objawy? - pyta, pochylając się nad brunetką, która traci przytomność.
- Gorączka, dreszcze, kaszel.. chyba nawet majaczyła. - wyliczam.
- To grypa prawdopodobnie, albo ebola.
- Sprawdź to. - mówię na prawdę przestraszony.
- Jeśli to to drugie to nas zarazi. - on chyba panikuje.
- Zapłacę ile chcesz. Wszystko do cholery.
- Ale ja nie jestem cudo twórcą. Miejmy nadzieję, że to grypa. Inaczej stad nie wyjdziemy - osłuchuje ją.
- I co? - pytam co chwila.
- Pańska żona ma 41 stopni gorączki - bierze jakąś strzykawkę i ją czymś wypełnia
- Co to jest? Na gorączkę? Po co jej to?
- Proszę mi nie przeszkadzać.
- Jak jej się coś stanie.. - mówię i chodzę niecierpliwie po gabinecie.
Mężczyzna podaje jej różne środki. Ona nie może mieć tego wirusa. Nie wiem ile czasu mija, ale to tortury.
- Nie zostawiaj mnie...- zaczyna mówić.
- Jestem mała.- mówię spod ściany. - Powiedz mi wreszcie co z nią jest.
- Objawy są jak od grypy. Więc takie leki przepiszę.
- Czyli to to? Nie wyjdę stąd dopóki nie przysięgniesz na swoje dzieci że to to
- Tak...
- Dziękuję - czuję ulgę.
- Musi odpoczywać. Dużo leżeć i pić.
- I te leki tak?
- Tak proszę pana.
- Nie było nas tu. Jasne?
- Jasne...
Kładę na jego biurko wszystko co mam przy sobie, czyli prawie wszystko co mam w ogóle i zabieram małą.
- Nie...Puść. Musisz jechać - mówi.
- Elizabeth cicho, proszę.. - wchodzę do tira.
- Harry, ty mnie posłuchaj - prosi słabo. Dotyka mojego policzka. - Musisz jechać. Nie ma czasu. Ja ci przeszkadzam. Ja wiem, że dasz sobie radę sam. Jak zawsze dawałeś.
Śmieję się cicho i ją kładę.
- Idź ty spać bo na prawdę zaczynasz głupio gadać. Będę jechał, a ty spróbuj jakimś cudem wyobrazić sobie że to fale i zaśnij. Dobrze? Obudzę cie znów, gdy trzeba będzie wziąć leki.
- Harry, ja mówię poważnie. Tracisz pieniądze i czas. Na mnie.
- Śpij kochanie. - całuję jej czoło.
Patrzy na mnie jak dziecko, które źle zrobiło. Kucam i ją przykrywam kocem. Ten facet dbał tu o porządek. Mamy zapas wody oraz jedzenia.
Całuję jej nosek i posyłam uśmiech.
- Dziękuję mężu - mówi po chwili i zamyka oczy.
Idę za kółko i ruszam. Musze trochę nadrobić. Mam nadzieję, że przyjedziemy dziś granicę. Muszę się pozbyć tego auta. Potrzebujemy czegoś szybkiego. Na szczęście udaje mi się przekroczyć granicę bez komplikacji. Idę do kasyna. Bez Elizabeth nic nie udaje mi się zdziałać. Mam tylko tyle ile wygrałem. Kupuje używane bmw i kładę małą na tylnych siedzeniach.
- Co się stało? - otwiera oczy. Układam jej pod głową poduszkę.
Mam wrażenie że czuje się trochę lepiej.
- Nic kochanie. Zjedz leki skoro się obudziłaś.
- W porządku - siada, biorąc ode mnie tabletki. Przynajmniej nie trzęsie się z zimna.
- Połóż się i... i spróbuj zasnąć - ciągle to mówię.
Łapie moją dłoń i całuje obrączkę. Wydaję mi się, że jestem dla niej ważny.
- Dziękuję Harry. Za to, że jesteś. Nie miałam osoby, która tak mnie wspiera. Chciałabym...Ja..., żebyś coś wiedział. - kładzie dłonie na moich policzkach. - Jestem dla ciebie.
- To musisz wyzdrowieć. - całuje jej krótko usta. Robię to jednak delikatnie i czule.
Blada przytula się do poduszki i kaszle. Muszę jechać dalej.
- Śpij słońce - podnoszę się i wracam za kierownicę.
Zatrzymamy się na obrzeżach Litwy. Musimy znaleźć nocleg. Nie może spać w aucie. Znów dostanie gorączkę.
Kasa znowu szybko się skończ. Wzdycham, to nie istotne. Znajduje jakiś tańszy, ale jednak luksusowy hotel. Biorę Elizabeth na ręce i wnoszę do pokoju.
Kładę ją na łóżku. Idę po nasze rzeczy. Gdy wchodzę do pokoju, dziewczyny nie ma na łóżku.
- Elizabeth? - Idę do łazienki jej poszukać.
Nachyla się nad toaletą, wymiotując.
- Kurwa.. - podchodzę do niej i trzymam włosy.
- Wody...- mówi po chwili.
Gdy już przestaje, myje zęby i biorę ją na ręce jak małpkę. Siadam z nią na kolanach i podaje picie.
- Przepraszam - zaraz się tu rozpłacze.
- Pij - zmuszam ją do opróżnienia całej butelki.
Przytula się do mnie. Musi wyzdrowieć. Musimy zarobić.
- Jest chociaż troszkę lepiej? - pytam pocierając jej plecy.
- Nie mam dreszczy - odpowiada. - Nie chcę już...
- Wiem śliczna.. - całuje jej czoło i przykrywam ją.
Zamyka oczy i odpływa. Siadam na krześle jedząc jabłko. Muszę coś wymyślić. Powinienem zadzwonić do Louisa.
Ale na prawdę cholernie nie mam na to ochoty. Wieczorem daje Elizabeth tabletki i wychodzę do kasyna. Mam zamiar uwieść jakąś bogatą kobietę. Tylko że nawet najbogatsza z wszystkich tam nie da tyle co ofiara dziewczyny. No nic ważne że coś.
Siadam przy stole obok ładne blondynki. Na pewno starsza ode mnie.
Pewnie ze dwa razy. Ale setki tysięcy wydane na wygląd robią swoje. Zostają rozdane karty. to dobry przeciwnik. Widzę jak mi się przygląda.
W pewnej chwili wyciągam telefon udając że Wcześniej zadzwonił.
- Tak? Dobrze, przelej mojej żonie 600 tysięcy.... więc jeśli woli czarną to przelej jej więcej. - udaje że słucham kogoś po drugiej stronie. - Tak. Dwa miliony lub ile tam trzeba. Niech mi po prostu już dzisiaj nie przeszkadza. - " Rozłączam się " i posyłam przepraszający uśmiech kobiecie.
- Widzę, że żona ma wymagania - odzywa się delikatnym głosem.
Rozmawia o dziwo po angielsku. Nawet nie ma akcentu Litwińskiego. Być może nie jest stąd. Moje szczęście.
- Tak, ale co to jest... taka drobna sumka.
- Oczywiście - uśmiecha się do mnie. - I puszcza samego do kasyna?
- Lubię czasem zmieniać moje towarzystwo - biorę do ręki szklankę z trunkiem.
- Chyba pan wygra. - stwierdza niepocieszona
- Zawsze wygrywam - mówię ściszonym głosem.
- Och - uśmiecha się lekko. - A później pójdziemy na drinka.
- Z wielką przyjemnością. - Wstaje i podaje jej swoje ramię.
Również się podnosi. Zmierzamy do baru, gdzie pijemy drinki i rozmawiamy. To proste co muszę zrobić. Uwieść ją, zdobyć gotówkę, którą tu wygrała. A sporo wygrała.
- Odbiorę tylko pieniądze i możemy stad wyjść - mówi do mojego ucha i rusza do kasy.
Uśmiecham się pod nosem i czekam. Dużo zarobię. Wierzę w swoje możliwości. Biorę ją pod rękę i zabieram ciężka walizkę.
Nie mam zamiaru się zapędzać. Myślę o Elizabeth a to jest po prostu praca.
- Chodź do mnie - mówi wskazując na hotel niedaleko.
- Nie chciałbym niepokoić męża.
- No cóż - mruczy pod nosem.
- Dlatego proponuję wziąć pokój. Chętnie tam panią ugoszczę.
- Dobry pomysł - zgadza się od razu.
Wynajmuje pokój i wchodzimy do windy.
- Czemu tu jesteś? Pochodzimy z Anglii kochany - poprawia mi kołnierzyk.
- Lubię zwiedzać. - ukazuje szereg ząbków.
- Rozumiem. Jesteś przystojnym mężczyzną.
- Z ust takiej kobiety to prawdziwy komplement.
Uśmiecha się i jeździ paznokciami po mojej szyi.b
Odchylam głowę i liczę w głowie piętra. No szybko. W końcu docieramy do pokoju. Mamy tam whisky.
Dyskretnie podaje jej do szklanki silne tabletki nasenne. Szybko zaśnie, będzie z głowy. Kładę ją na łóżku i całuję po szyi, a kobieta odpływa. No i świetnie. Pieniądze zabieram do czarnej torby, a walizkę zostawiam.
Biorę jeszcze biżuterię i szybko się ulatniam. Wchodzę do naszego pokoju. Elizabeth przy lampce siedzi na łóżku owinięta kocami i liczy pieniądze, których nagle jest duża ilość.
- Skąd to masz?
- Nie chcę być bezużyteczna - przenosi na mnie wzrok i przeciera oczy.
- Skąd je masz?
- Ukradłam. Skąd mam je mieć? Chodziłam po pokojach. Zresztą nikt się nie domyśli, że chora kobieta ledwo chodząca da radę. Akurat monitoring jest zepsuty.
- Okay - rzucam się obok niej na łóżko.
- Tobie też się udało? - kaszle i składa banknoty.
- Tak - wskazuje na torbę.
- To dobrze draniu...- kładzie się przy mnie. - Śpimy?
- Śpimy - oplatam ją ramionami.
Zamyka oczy, a ja robię to samo. Nasze życie nie jest proste. Raz się uda, a raz nie. Ciągle ryzyko i bezpieczeństwo w które ją wciągnąłem.
Naprawdę pisze się razem ;)
OdpowiedzUsuńOj Eli chora, oby szybko wyzdrowiała ;/
Wierzę że w końcu uda im się dojechać do Londynu ^^
Ściskam
You Belong With Me
Fajne <3
OdpowiedzUsuńOby tylko nie była w ciąży.
OdpowiedzUsuńCudowny!
OdpowiedzUsuńHazza tak się o nią martwi jejku *_*
Mam nadzieję. Że szybko wyzdrowieje.
czekam na kolejny!
Buziaki :*
A.
Cudwony, cudowny i jescze raz cudowny *-*
OdpowiedzUsuńGenialny rozdzial
OdpowiedzUsuńCudny rozdział ♥ Czekam na next ♥ / Rosie :*
OdpowiedzUsuńJeju piękny *.*
OdpowiedzUsuńSuper *.*
OdpowiedzUsuńKurczę, coraz bardziej zakochuję się w Harrym..on jest taki opiekuńczy w stosunku do Elizabeth...Ideał..<3
OdpowiedzUsuńKocham♥♥♥